Ośmioletni Jasiu bardzo chciał trenować judo. Tak jak jego najlepsi koledzy z klasy – Marek i Paweł. Przez kilka tygodni prosił rodziców, żeby go zapisali do klubu. Każdego dnia. Niestety nie chcieli się zgodzić. Twierdzili, że nie będą mieli czasu, żeby wozić go treningi, a sam jest jeszcze za mały, żeby jeździć samemu. Siedziba klubu mieściła się pół godziny jazdy od ich domu.
Jasiu nie dawał za wygraną. Porozmawiał z kolegami, a oni ze swoimi rodzicami. Gdy tata Marka dowiedział się o sprawie, zaproponował rodzicom Jasia, że może wozić obu chłopców. Nie byli przekonani, ale chłopiec prosił ich tak mocno, że w końcu dali się namówić.
Po pierwszym treningu Jasiu wrócił bardzo szczęśliwy. Chciał wszystko opowiedzieć rodzicom, ze szczegółami, jednak ci nie wykazywali zainteresowania. Tata, jedynie co powiedział, “to fajnie synku, a teraz idź się pobaw”. Brak entuzjazmu ze strony najbliższych nie wpłynął jednak na dobre samopoczucie Jasia. Poszedł do pokoju.
Kolejny trening sprawił mu jeszcze więcej radości. Od progu domu zaczął krzyczeć “Mamo, tato, ale było super!!!”. W odpowiedzi usłyszał…“fajnie synku” i “dobrze, że już wróciłeś, bo musimy jeszcze lekcje zrobić”.
Mijały kolejne tygodnie. Schemat był zawsze ten sam. Jednak chłopiec nie przejmował się tym. Wiedział, że rodzice bardzo go kochają i chcą dla niego jak najlepiej. Oczywiście czasem po głowie krążyła mu myśl i pytanie, dlaczego nie cieszą się tak jak on?! Nie rozmyślał jednak nad tym zbyt dużo. Uznał, że dorośli inaczej reagują niż dzieci i to mu wystarczało.
Jasiowi podobało się nie tylko samo trenowanie, ale też fakt, że coraz lepiej sobie radził. Któregoś razu wrócił zadowolony jeszcze bardziej niż zwykle. Miał ku temu powód. Usiadł z rodzicami w salonie i dumny z siebie oznajmił “Udało się, zdałem dzisiaj egzamin na biały pas!”. I od razu zaczął sięgać do swojej torby, żeby pokazać im dowód.
Rodzice w tym czasie popatrzyli na siebie, nieco zaskoczeni. Zapomnieli o tym ważnym dla ich syna wydarzeniu, mimo że przypominał im o nim kilka razy. Przez to jednak, że najczęściej słuchali jego wrażeń z treningów bez intelektualnego i emocjonalnego zaangażowania, nie zapisali tego faktu w swojej pamięci.
Wiedzieli jednak, że tym razem nie mogą go zignorować i powiedzieć czegoś na odczep się. A już tym bardziej, nie mogli dać mu do zrozumienia, że wyleciało im to z głowy. Żeby jakoś wybrnąć z sytuacji, mama powiedziała “jestem z Ciebie dumna synku!” i objęła go. Jasiu czuł się, jak w siódmym niebie. Tata chwilę się zastanawiał, po czym dodał “brawo synku!”. Następnie zapytał go, kiedy będzie miał okazję wystartować w swoim pierwszym turnieju. Jasiu odpowiedział, że za dwa tygodnie. Na co tata odrzekł “to dobrze, zobaczymy jak Ci wtedy pójdzie i czy treningi mają sens”.
Na tym rozmowa zakończyła się. Młody judoka nie wiedział, czemu rodzice nie przyszli na jego egzamin. Podobnie jednak jak wcześniej, nie analizował tego. Cieszył się, że go pochwalili. I wziął sobie do serca słowa taty odnośnie próby swoich własnych umiejętności podczas pierwszego turnieju. Od tej pory rozmyślał tylko o tym, że musi zrobić wszystko, żeby wypaść jak najlepiej. Zwłaszcza, że rodzice obiecali, że pojadą tam razem z nim.
Kolejne dwa tygodnie minęły bardzo szybko, aż w końcu nadszedł ten dzień. Jasiu nie spał całą noc. Nie chciał nikogo zawieść. Czuł na sobie presję, której w zasadzie nikt na nim nie wywierał. Po prostu cały czas miał w głowie słowa taty – “(…) zobaczymy jak Ci wtedy pójdzie (…)”. Coraz bardziej się denerwował. Na tyle mocno, że sparaliżowało go to podczas pierwszych walk i niestety przegrał wszystkie. Trener próbował go pocieszać. Koledzy z drużyny także. Nic to nie dało. Czekał na rozmowę w domu. Chciał przeprosić rodziców i obiecać im, że następnym razem na pewno pójdzie mu lepiej.
Rodzice jednak nie krzyczeli, ani mieli żadnych pretensji. Nie śmiali się z niego ani nie współczuli. W zasadzie to podeszli do tematu bardzo racjonalnie, konstruktywnie i bez większych emocji. “Jasiu, cieszyliśmy się, że mogliśmy być dzisiaj z Tobą na tym turnieju. Widzieliśmy jak się starasz. Nie przejmuj się w ogóle, bo nic takiego się nie stało. To tylko sport. Zresztą, zobaczyłeś dzisiaj, że rywalizacja sportowa nie jest łatwa i nie każdy może być dobry w sporcie”.
Chłopiec poczuł ulgę. Nie zawiódł rodziców. Trenera raczej też nie. Z drugiej strony, zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że jego rodzice bez entuzjazmu i z dystansem podchodzili do jego sportowej pasji, gdyż nie traktowali jej poważnie.
Dostawał od otoczenia sprzeczne ze sobą sygnały. Trener cały czas powtarzał mu, że tkwi w nim duży potencjał, by być kiedyś mistrzem judo. Rodzice natomiast, którzy zawsze powtarzali mu, że jest wspaniałym chłopcem, ale zbyt wrażliwym i zamkniętym w sobie, nie dopuszczali w ogóle takie opcji. Przegrana na turnieju tylko utwierdziła ich w takim przekonaniu.
Jasiu postanowił udowodnić rodzicom, że się mylą. Zwłaszcza, że nigdy nie byli na treningu i nie widzieli, jakim wojownikiem staje się ich syn. Dlatego nie zrezygnował z treningów, choć mama sugerowała mu zmianę dyscypliny sportowej albo wręcz rozejrzenie się za innymi zajęciami, bardziej odpowiadającymi jego usposobieniu. Wręcz przeciwnie, jeszcze mocniej się w nie angażował.
Wcześniej motorem napędowym była radość z trenowania judo i samozadowolenie z postępów, jakie osiągał. Teraz doszedł dodatkowy motywator. Mianowicie zaczął mieć obawy, że jeśli nie udowodni rodzicom swoich możliwości sportowych, wypiszą go z zajęć oraz, co jeszcze gorsze, nie będą z niego dumni. A przecież tak bardzo tego pragnął.
Kolejny turniej miał odbyć się za półtora miesiąca. Miał więc dużo czasu, żeby dobrze się przygotować. Zamierzał wykorzystać to maksymalnie. Czas próby się dla niego nie skończył. Stało się to wręcz jego obsesją.
Niestety to przesadne zaangażowanie w treningi i w realizację swojego planu – zarówno fizyczne, jak i emocjonalne oraz intelektualne – szybko zaczęło dawać się we znaki. Nie od dziś wiadomo, że jak się za bardzo chce coś zrobić dobrze, to często nie wychodzi. I Jasiowi też przestało wychodzić na treningach. Denerwował się przy tym coraz bardziej. A że czas do turnieju upływał nieubłaganie, wszystko chciał przyspieszać. Nawet gdy trener mówił, że w sporcie ważna jest cierpliwość, systematyczność, koncentracja. Wcześniej to wierzył i stosował się do tego. Teraz jednak nie mógł zrozumieć, dlaczego trener utrudnia mu jego cele?! Zawzięcie trenował jednak dalej. Trener w niego wierzył. Wiedział, jaki ma potencjał i chciał to wykorzystać.
Był ciągle niewyspany i przemęczony. Kilka razy zdarzyło mu się nawet, jak nigdy wcześniej, nie zrobić lekcji. Gdy rodzice się o tym dowiedzieli, zagrozili mu wypisaniem z treningów, jeśli to się powtórzy. Zacisnął zęby. Już wkrótce miał im pokazać, że judo to jego pasja i że jest w tym dobry. Wtedy ich podejście się zmieni. Znikną też problemy w nauce. Będzie tak jak wtedy, gdy zaczynał uprawiać sport. Czysta radość.
W końcu nadszedł dzień kolejnego turnieju. Dzień, o którym, jak się później okazało, chciał zapomnieć na zawsze. Nie dość, że ponownie przegrał wszystkie walki, to jeszcze z dużo większym kretesem, niż poprzednio. Żadnego zdobytego punktu, żadnej udanej akcji. Forma bardzo słaba, mimo tak wielu treningów. Co chwilę zerkał na rodziców, licząc na to, że przekażą mu jakąś formę wsparcia. Niestety. Widział tylko zawód. W jego odczuciu, byli w tej chwili załamani i było im wstyd za syna. Po ostatniej walce nawet na nich nie spojrzał. Spuścił głowę i poszedł do szatni.
Tymczasem rodzice Jasia, siedzący na trybunach i czekający, aż ich synek się przebierze, zaczęli komentować między sobą jego występ. „Dobra, przynajmniej do niego dotrze, że to nie jego świat. I niech znajdzie coś bardziej dla siebie” – zaczął mąż. „Zgadzam się. Od początku nie podobały mi się te treningi. Zwłaszcza, że judo to niebezpieczny sport, a ja nie chcę, żeby coś mu się stało. I jeszcze te nerwy, nieprzespane noce i problemy w nauce. Nic dobrego by z tego nie wyszło” – odpowiedziała żona – „Ale musimy mu jakoś pomóc sobie z tym poradzić, bo na pewno mocno to przeżywa”.
Nagle zagaił do nich starszy Pan, siedzący obok, przerywając rozmowę. Miał może 70 lat. Nie wyróżniałby się w zasadzie niczym, gdyby nie fakt, że nosił bluzę dresową i sportową czapeczkę z daszkiem (tzw. „bejsbolówkę”), co raczej nie jest popularne wśród osób w jego wieku.
– „Przepraszam, że się wtrącam, ale czy mógłbym zadać Państwu jedno pytanie dotyczące waszego syna?”.
– „Tak, o co chodzi?” – zapytał tata Jasia.
– „Chodzę na wszystkie turnieje dzieci od kilkudziesięciu lat. Sam kiedyś też w nich startowałem, ale to stare dzieje. Widziałem setki albo tysiące dzieciaków, które zaczynały swoją przygodę z judo. Niestety bardzo wielu z nich rezygnowało. Schemat przeważnie był ten sam. Na początku wielka radość i motywacja do trenowania. A później ten zapał stopniowo spadał.
Gdy zaczynałem być trenerem, myślałem, zresztą podobnie jak Wy teraz, że to zależy od samych dzieci. Jedne lubią sport inne nie lubią. Jedne się nadają, a inne się nie nadają. Tłumaczyłem sobie, że właśnie w ten sposób wygląda naturalna selekcja. I wtedy mój ówczesny mistrz powiedział mi słowa, które zapamiętam do końca życia: „Nie można nie nadawać się do sportu! Jeśli dziecko zaczyna uprawiać sport z entuzjazmem i nagle po roku, dwóch lub trzech go traci, to nie jest to jego wina, ale nasza – dorosłych. Sport jest dla wszystkich dzieci i dorosłych. Każdy może i powinien uprawiać go przez całe swoje życie. Niektórzy profesjonalnie, a cała reszta dla zabawy i zdrowia. Tylko nieliczni zostaną sportowcami, ale każdy może być dobrym, mądrym i zaradnym człowiekiem. A sport może to zapewnić. Ale to od nas zależy, czy tak się stanie”. Dało mi to do myślenia. Państwu też polecam…”.
– „No dobrze, to co Pana zdaniem powinniśmy teraz zrobić?” – zapytali, lekko oburzeni wścibskością rozmówcy, ale tęż zaciekawieni, rodzice.
Starzec uśmiechnął się życzliwie i odpowiedział: „Nie ma jednej słusznej drogi. Nie ma też jednej sprawdzonej metody. Każde dziecko jest inne. Rodzice też różnią się od siebie. Sami musicie wypracować swoje własne „taktyki”, a potem odpowiednio je modyfikować. Najważniejsze jednak, żebyście pozwolili mu pielęgnować swoją nową pasją i wspierali go w niej z całego serca. Niech wie, że będziecie przy nim na dobre i na złe. Gdy cieszy się wygraną – cieszcie się razem z nim. Gdy przeżywa porażkę – przeżywajcie ją razem z nim. I dużo z nim rozmawiajcie! Sport naprawdę może zapewnić dzieciom masę cennych lekcji, które przydadzą im się także w życiu. Wszystko jednak w Waszych rękach”.
– „Łatwo się mówi, ale my naprawdę nie mamy czasu, żeby jeździć z nim na treningi i poświęcać jego pasji nie wiadomo ile czasu. On też nie może całkowicie się jej poświęcić. Ma przecież inne zajęcia” – dodała Mama, ale w jej głosie nie było czuć urażenia, tylko szczerą refleksję nad tym, jak to wszystko pogodzić.
– „Nie musicie poświęcać więcej czasu. Wystarczy tyle, ile przeznaczaliście do tej pory. Zmieńcie jednak nastawienie. Nie analizujcie czy się nadaje, czy powinien trenować akurat tę dyscyplinę sportu albo czy powinien aż tak się tym ekscytować. Korzyści ze sportu szukajcie w lekcjach, jakie wykorzysta w życiu, a nie wynikach sportowych lub szansach na zostanie mistrzem. Te, jeśli będą miały przyjść, to i tak przyjdą. Pokochajcie proces, podążajcie za nim i cieszcie się nim razem ze swoim synkiem” – wyjaśnił starzec.
– „Myśli Pan, że nie jest jeszcze za późno?!” – zapytał tata.
Starzec, znowu się uśmiechnął i rzekł: „Nigdy nie jest za późno. Dużo ważniejsze jest jednak pytanie: co dalej z tym zrobicie? Do tej pory to Wasz syn miał poczucie, że jest poddawany próbie. Oczywiście, że częściowo było to uzasadnione nastawienie, częściowo nie. Ale tak myślał i to doprowadziło go do stanu, w jakim się teraz znajduje. Więc teraz to Wy macie swój czas próby. I waszym głównym zadaniem wydaje się być, żeby przekonać go, że niezależnie od tego, co się dzisiaj wydarzyło, jesteście z niego bardzo dumni. Że pomożecie mu podnieść się po tej porażce i wrócić jeszcze silniejszym. Powiedzcie mu, jak bardzo go kochacie i uwielbiacie oglądać, jak występuje na turniejach. I że od dzisiaj ma przychodzić do was po każdym treningu i opowiadać jak było, a wy nie będziecie tego oceniać i go odtrącać. I jeśli będzie chciał trenować kolejne dziesięć lat – wam to nie przeszkadza. Tylko tyle, i aż tyle. Nie odkładajcie tego. Dzisiaj bardzo was potrzebuje. A ja muszę już iść. Do widzenia Państwu”.
Kończąc to zdanie, wstał i zaczął kierować się ku wyjściu. Nagle przystanął, odwrócił się i dodał: „Nie traktujcie tego, co wam powiedziałem jako obowiązek lub problem. Sport dziecka może być wspaniałą wspólną przygodą – pełną wyzwań, wzlotów i upadków, sukcesów i porażek. Podobnie jak życie. Przeżyjcie tę przygodę wspólnie”.
I poszedł. A rodzice zostali, zamyśleni. Nawet nie odpowiedzieli mu „do widzenia”. Siedzieli tak, bez słowa, przez kilka minut. Z letargu wyrwały ich dopiero słowa zapłakanego Jasia, który właśnie do nich przyszedł: „Przepraszam…”.
W tym jednym momencie obojgu rodzicom włączyła się lampka ostrzegawcza, a ich myśli wypełniły słowa starca: „Teraz zaczyna się wasz czas próby”. Oboje wiedzieli, co mają teraz zrobić. Podbiegli do synka, przytulili go z całej siły i powiedzieli „Kochamy Cię nasz młody wojowniku!”.